Dookoła Polski!
Konkretnego planu nie było! Pojawiła się tylko perspektywa urlopu, więc musiałem go ciekawie wykorzystać. Początkowo miała być Rumunia, niestety życie płata figle i musiałbym wyruszyć w podróż sam, a to w przypadku wschodniej granicy na razie odpada. I tu padło przysłowie "cudze chwalicie, swego nie znacie...", czyli ruszam w Polskę! Przygotowania trwały 5 dni, serwis motka, niezbędne zakupy oraz szybki przegląd atrakcji turystycznych. Podstawowe założenia: spokojna jazda bez pałowania i limitu kilometrów, omijam szerokim łukiem wielkie miasta, poruszam się drogami II i III kategorii oraz tymi których nie ma na mapie, noclegi tylko na campingach, ewentualnie na dziko! Termin wyjazdu ustalony na 11 sierpnia, wyruszam bez względu na pogodę, czas sprawdzić samego siebie, srebrnego Rumaka i wykonane z Andrzejem kuferki! No to lecim!
Dzień I sobota (dystans 335km)
8:50 ubrany w przeciwdeszczowca, do motocyklisty niepodobny, wyruszam w drogę do Krościenka nad Dunajcem.
Deszcz nie odstępował mnie ani na krok, skutecznie uniemożliwiając delektowanie się ciasnymi winklami na drodze 964 z Wieliczki do Dobczyc. Po dwóch godzinach byłem już na miejscu i wtedy dopiero padła decyzja, jadę na wschód! Lać miało w całej Polsce, więc i tak będę mokry.
Pierwszą przeszkodę napotkałem na trasie, a raczej szutrówce leśnej z Jaworek do Rytro. Gęsta mgła, deszcz i dymy z motocykla, zmusiły mnie do odwrotu i pokonania trasy do Rytro przez Stary Sącz. Wspomniane dymy pochodziły z rury wydechowej na którą kapał olej ściekający z airboxa, a znalazł się tam ponieważ wymieniając dwa dni wcześniej olej w silniku, niechcący go przelałem.
Szybki przelot przez Piwniczną-Zdrój i po chwili byłem na krętej klusce nr 971, wiodącej wzdłuż samej granicy ze Słowacją nad rzeką Poprad. Polecam zajechać do opuszczonego ośrodka wczasowego w Żegiestowie gdzie bije źródełko "Anna" z wodą leczniczą.
Mijam Muszynę i jadę dalej w stronę Krynicy szukać noclegu, dzień powoli się kończy. Na miejscu całe miasto imprezuje, już wiem, że tu nie zostanę.
Na mapie znalazłem pobliskie jezioro Klimkówka- tam musi być spokój. Przypadkowo odkrywam malowniczą nitkę z Mochnaczki przez Banicę do Uścia Gorlickiego.
Nad Klimkówka znajduję camping przy samej zaporze, właściciel zlitował się nade mną i pozwolił rozbić namiot pod zadaszeniem przy barze- nareszcie sucho!!! Jest 19, rozkładam namiot, piwko i planowanie trasy na jutro. Spotykam małżeństwo z Krakowa, które biwakuje tutaj od dwóch tygodni, częstuję się pieczonymi ziemniaczkami i w kimę.
Dzień II niedziela (Dystans 266km)
Noc była zimna, a deski twarde. Widok Klimkówki o poranku rekompensuje wszystko. Pakowanie i kolejny problem z olejem, a konkretnie jego brakiem, dolewam trzy setki, jak się później okazuje niepotrzebnie.
Dziś cel Bieszczady, spokojnie w deszczu pomykam górzystymi terenami przez wyludnione wioski. Mijam dziesiątki przydrożnych kapliczek i turystów z plecakami. Jadę do Krempnej wojewódzką 992 i napotykam przeszkodę, droga jest zablokowana barierami, ponieważ zapadł się mostek nad rzeczką. Nie mam zamiaru wracać się 50km, więc kombinuje. Przetaczam Bunie pod łańcuchem z zakazem ruchu, przejeżdżam błotnistym zboczem przez rzeczkę i kolejna przeszkoda- szlaban, na szczęście ktoś przede mną zajął się kłódką, dalej dziurawym i zarośniętym asfaltem dojeżdżam do celu.
Polną drogą z Krempnej dolatuje do Tylawy, jestem cały w błocie. Przecieram szybkę oraz światła i wlatuję na 897 z Komańczy przez Cisną, Majdan, Smerek do Ustrzyk Górnych. Bardzo malownicza trasa, wzdłuż nitki Bieszczadzkiej Kolejki Leśnej, dzikie Bieszczady!
W Szczerbanówce drogę zalały białe dymy, czuć zapach wypalanego węgla drzewnego. Nie mylę się, wjeżdżam w las i moim oczom ukazuje się mała manufaktura. Chłopaki imprezują w pakamerze, biznes sam się kręci.
Lecę dalej 896 i zjeżdżam do Dwerniczek u źródeł Sanu i jadę wzdłuż niego do drogi 894. Ta droga to Bieszczady w pigułce, malownicze, dzikie i zapierające dech. Na pewno tam wrócę, ale tym razem na szlak pieszy!
Od Rajskich objeżdżam Solinę, zaliczam punkt widokowy w Polańczyku (polecam!), dojeżdżam do zapory i zaczynają się "krupówki"!!! Sama zapora robi wrażenie, jednak tłum ludzi i stragany z pierdołami zalewają chodniki, nadciąga czarna burzowa chmura, więc uciekam szybko szukać noclegu.
Zatrzymuję się na przyjemnym campingu "Brzoza" w Solinie. Poznaję Jacka i Pawła, którzy przyjeżdżają tu od lat, pogadaliśmy %..., zaplanowałem wstępną trasę na jutro i pod śpiworek.
Dzień III poniedziałek (dystans 349km )
5:30, obudził mnie padający deszcz. Nie zdziwiło mnie to specjalnie, dlatego zebrałem manatki i ruszyłem dalej. Deszcz nie odpuszczał, przejechałem Małą pętle bieszczadzką do Ustrzyk Dolnych i trzymając się blisko granicy zaliczyłem Krościenko.
Następnie piękne błotniste lasy Arłamowskie, przejazd przez trzy rzeczki, błoto po kolana, żwir oraz piasek zajął mi ponad godzinę na odcinku 10km i dojechałem nareszcie do Kalwarii Pacławskiej.
W Kalwarii miałem przymusowy postój, z powodu kilometrowej procesji. Byłem nie lada widowiskiem, ubłocony, poszarpany i poklejony taśma PATEX!!!
Zajechałem do Przemyśla na małe zakupy deszczo-błoto-wiatroochronne. Kolejno ruszyłem przez Medykę, Korczową do miejscowości Horyniec-Zdrój. Puste drogi Roztocza wiodły przez lasy, małe wioski i budowę A4, co chwila mijałem zabytkowe Cerkwie.
W Horyńcu spotkałem miejscowego przysklepowego przewodnika, od którego dostałem obrazek św. Brata Alberta, gruszki, wskazówki i błogosławieństwo na drogę. Szybkie zwiedzanie cerkwi w m-ści Radruż, pobliskiego cmentarzyka i dalej w drogę pięknym Roztoczem. Kolejna ciekawostka, droga 867 z Werchraty przez Siedliska do Hrebennego NIE ISTNIEJE!
Krajobraz się zmienia, lasów coraz mniej, teraz tylko pola po horyzont. Niestety z tylnego koła dobiega uciążliwy szum, pewnie łożysko, więc jadę dalej. Zatrzymuję się pod Lubyczą Królewską przy wylotówce na Hrebenne, tłumy ciekawskich Ukraińców, a ja odkrywam, że szum z koła to nie łożysko, tylko klocki, które trą o tarcze. Motor cały ubłocony więc pewnie zabrudził się także tłoczek i nie odbija. Rozchylam śrubokrętem zacisk i ruszam dalej bez tylnego hamulca.
Przestało padać, więc odkręcam manetkę na długich prostych. W Dyniskach ,głęboko w polu buraczanym dostrzegam samotną sosnę, pod jej cieniem Artur Grottger wyznawał miłość Wandzie Monné.
Nowe asfaltowe nitki ciągnął się przyjemnie do samego Uśmierza, byłego pieszego przejścia granicznego, obowiązkowa fotka i trzeba zacumować. Tak się składa, że tym razem będe miał gdzie wysuszyć ciuchy. Z tych stron pochodzi moja rodzina, wiec odwiedzam babcie, wujków i ciocie.
Cisza, spokój i prawdziwa wieś, niestety coraz mniej młodych, którzy jak tylko mogą to uciekają. Po przymiarce nowych butów na motor i nakarmiony gołąbkami zasypiam w ŁÓŻKU!
Dzień IV Serwisowy wtorek
Od rana pranie, suszenie, mycie motka i poszukiwanie klocków. Dzwonie do pierwszego najbliższego sklepu z częściami w Hrubieszowie, odbiera Pan Jacek i ku mojemu i jego zdziwieniu okazuje się, że mamy takie same motki ;D Nowe klocki mogą być dopiero na czwartek, nie mam tyle czasu. Ale Pan Jacek odgrzebuje swoje, jeszcze całkiem dobre klocki w garażu, które zabiorę na zapas.
W Hrubieszowie robię zakupy konserwowe, odbieram klocki i nabywam nowy przeciwdeszczowiec. Wracamy przez Amerykę do wsi Żabcze w której wychowali się moi rodzice, to tu urodził się Bolesław Prus. Zaczynam serwisówkę motka, stare klocki mają 1mm okładziny, więc czyszczę tylko zacisk, sprawdzam olej i gotowy do drogi.
Po obiadku objazdówka okolicy, opuszczony zespół pałacowy, nowo budowane przejście graniczne, opuszczone budynki i odrestaurowana cerkiew. A wieczorem pasztet z królika, domowa kiełbasa, ciasta i czytanie mapy.
Dzień V środa (dystans 405km)
15 sierpnia, na ulicach pustki, ruch zerowy. Wszyscy na ścianie wschodniej świętują. Gdyby nie deszcz towarzyszący do samego Chełma, byłaby sielanka.
Trasa przebiega wzdłuż Bugu, po drodze odwiedzam piękne rozlewiska, czołg t-34 w Dubience, wiatrak w Zabłociu i zatrzymuje się w Chełmie na obiadek. Motka zostawiam pod opieką śpiącego parkingowego. Przykre, ale po drodze spotykam też mocno śpiącego bociana...
Nareszcie zaświeciło słońce!!! Dalej zwiedzam niemiecki obóz zagłady SS-Sonderkommando Sobibór, Jezioro Białe oraz piękną stadninę koni w Janowie Podlaskim.
Dojeżdżam do granicy trzech województw lubelskiego,mazowieckiego i podlaskiego, robi się późno więc szukam noclegu. Muszę przekroczyć Bug, paliwo się kończy więc podjeżdżam do pobliskiej przeprawy promowej w Niemirowie, niestety niski poziom wody uniemożliwia przeprawę. Nie ryzykuję przejazdu, pontonu tez nie zabrałem.
Jadę dalej do Mielnika, jest 18:55, prom właśnie dobija do drugiego brzegu i obsługa kończy swoją pracę. Jem snikersa na kolację, kiedy mam odjeżdżać, okazuje się, że prom jednak zrobi jeszcze jeden kurs!!! Moja pierwsza przeprawa promem napędzanym siłą własnych rąk! W Mielniku miały być dwa campingi, nie ma żadnego. Pozostały tylko puste place, na których imprezują młodzi-gniewni, odpuszczam i jadę do Siemiatycz szukać noclegu, bez powodzenia. Agroturystykę i hotele na początku wyjazdu odrzuciłem, więc pozostaje spanie na dziko. Wracam więc do upatrzonego wcześniej miejsca pod Mielnikiem i rozkładam się 10m od brzegu Bugu. Piękny zachód, rzucające się w rzece sumy, żywej duszy nie widać, jednym słowem ideał. Dwie godziny wpatruje się w bezchmurne niebo pełne gwiazd, niestety dwa dni po deszczu meteorytów.
Dzień VI a raczej noc (dystans 343km)
Godzina 2:40, budzę się zaniepokojony, dobiegają mnie dziwne odgłosy ludzkich kroków. Po chwili 50m od mojego namiotu podjeżdża zabudowany dostawczak, wysiadają z niego ludzie i na kolejne 5min zapada głucha cisza. Przez myśli przeszło mi kilka najczarniejszych scenariuszy. Słyszę łomot mojego serca, ale też coraz wyraźniejszy odgłos podpływającej motorówki. Zaczyna się szamotanina, odgłos przerzucanych skrzynek, kroki ludzi, szepty, nie odważyłem się wyjrzeć z namiotu. Po 10 min motorówka odpływa. Dostawczak przejeżdża 5m od mojego namiot, oświetlając go- wstrzymałem oddech. Nie zasnąłem już tej nocy, złożyłem manatki skoro świt, próbowałem jeszcze zagadać o 6 do wędkarza, który rozbił się niedaleko, ale mnie olał. Plus tej historii był taki, że o 7 byłem już w drodze, zjadłem śniadanie w Siemiatyczach i kierowałem się na Świętą Górę Grabarkę.
Po wjechanie na teren zakonu moim oczom ukazał się las krzyży. Trafiłem akurat na nabożeństwo, cała oprawa wywarła na mnie duże wrażenie. Za dwa dni miały się tu odbyć uroczystości w Święto Przemienienia, na które każdy z pielgrzymów przynosi swój krzyż, są ich tysiące!
Zauroczony podlasiem i urodą tutejszych kobiet mijam kolejne cerkwie i kolorowe domostwa. Szczególnie polecam malownicze Dubicze Cerkiewne!
Dalej skomercjalizowana Białowieża i wyboista szutrówka przez BPN do Narewki. Odbijam od drogi 687 do jeziora Siemianowskiego na gulasz angielski firmy Krakus.
W Juszkowym Grodzie, zaczepiają mnie dwaj lokalesi, delikatnie wstawieni, utwierdzają mnie w przekonaniu, że warto pojechać drogą nad samą Białorusią z Jałówki gdzie znajduję się bogata cerkiew, przez Mostowlany do samych Bobrownik. " za przysługę piwko się należy" 20-kilometrowy odcinek szutrówki okazał się świetny! Opuszczone wioski, hodowla gęsi i danieli, kapliczki oraz przebiegające drogę sarenki robią wrażenie!
Zahaczam o meczet w Kruszynianach i przejeżdżam przez rondo w Krynkach, od którego odchodzi 12 ulic. Takie rondo w Europie mają tylko Krynki i Paryż;)
Bociany hurtem opuszczają Podlasie!
Wjeżdżam do cywilizacji, Sokółka, Dąbrowa Białostocka, Lipsk i docelowo Augustów. Rozbijam się na campingu przy jeziorze Necko, obok Pana Zdzisława z Przemyśla, który przyjechał na K-650 z wózkiem i uderzam na miasto! Nowa promenada ciągnie się przyjemnie od campingu do samego centrum, a atmosfera nad Kanałem Augustowskim jest bardzo imprezowa. Augustowska noc mija nieubłaganie, pora zaplanować trasę i do spania.
Dzień VII (dystans 351km)
Pochmurny poranek nie zachęcał do szybkiego pakowania, więc spokojnie wypiłem kawę z Panem Zdzisławem i nawet się nie obejrzałem, a była już 11! Cel Suwalszczyzna, długie proste przez lasy i mnóstwo jezior.
Zaczynam od objechania jeziora Wigry, śladem Wigierskiej Kolejki Wąskotorowej, której stacja znajduje się w Płocicznie. Tam też posilam się dużą ilością kartaczy i ruszam na podbój lasów Wigierskich. Asfalt leśny przechodzi w szuter, szuter w piach, piach w wąską ścieżkę zasypaną zwalonym drzewami, kompas szaleje- zabłądziłem;/ Nie odpuszczam i jadę przed siebie, w końcu wyjeżdżam przy leśniczówce i krzyczę z radości !!!
Dalej Sejny, Ogrodniki i krystalicznie czyste jezioro Gaładuś, którego drugi brzeg należy do Litwy. Krajobraz znów się zmienia, poruszam się tylko szuterkami i sporadycznie wąskimi niteczkami asfaltu. Mieszkańcy Suwalszczyzny okazali się bardzo przyjaźni, może dlatego, że 90% to Litwini.
Miła rozmowa w Puńskim sklepie, "viso gero" od księdza na drogę i przed siebie. Piękne pagórki i zadbane gospodarstwa zalewają okolice. Na pewno tu wrócę! Rozkojarzony, o mało co nie parkuję na krowie, zaczyna padać, więc pomykam w kierunku Hańczy. Offowe błotko podnosi poprzeczkę, jazda jest coraz bardziej wymagająca, ale za to tereny wciąż piękne.
Kieruję się do Wiaduktów w Stańczykach, widokową trasą rowerową. Po drodze przymusowy postój z powodu strajkujących krów, krótka wymiana zdań z kolegą na MZ-251 i mały wyścig. Nie miałem szans na mokrym piachu i zostałem daleko w tyle.
Oblepiony błotkiem, docieram do wiaduktów, szybkie zwiedzanie i jeszcze szybszy przelot przez Gołdap, Ełk do Pisza. Tam już czeka na mnie kolega Mariusz i prowadzi do campingu nad Jeziorem Roś, rozkładam się na samej plaży. Dzień był długi, dwa browary i dobranoc!
Dzień VIII Chill Out
Budzą mnie szturmujące namiot łabędzie, kromka chleba łagodzi konflikt.
Śniadanko, browarek, łódka, browarek, zwiedzanie Pisza, grill, słoneczko, browarek, planowanie trasy, browarek. Dziękuje dobranoc.
Dzień IX dzień grozy (dystans 523km)
Pobudka o 3 w nocy, ktoś na drugim brzegu jeziora rozkręcił imprezę i odkręcił muze na full. Po 45min wszystko cichnie i można spać! O 7 jestem już na dwóch kółkach i pomykam mazurskimi nitkami.
Pierwszy przystanek: wyspa Kormoranów na Jeziorze Warnołty, jest to już teren stacji badawczej PAN oraz wolnej hodowli Konika Polskiego! Niespodziewanie na drogę wkracza stadko koników, można pogłaskać, porobić fotki i ruszam dalej do przystani w Popielnie nad jeziorem Śniardwy. Pogoda dopisuje, niestety nie załapie się na prom z Wierzby do Mikołajek i wracam tą samą drogą.
Drugie śniadanko w Mikołajkach i zmierzam offem do Gierłoży. Leśna ścieżka wśród bagien i bunkrów, przemienia się w poniemiecki bruk i prowadzi do Wilczego Szańca. Ruch jak na krupówkach, blachy z całej Polski, a jeszcze więcej ze znaczkiem D.
Odpuszczam i zmierzam do Mamerek, czyli do Kwatery Głównej Niemieckich Wojsk Lądowych. Podczas wojny Hitler biwakował tu trzy razy, grubość ścian bunkrów dochodzi do 8m. Uciekający Wehrmacht nie zdążył ich wysadzić, w przeciwieństwie do Wilczego Szańca. Wracam na parking i spotykam chłopaków z Płocka na odpicowanych K75s i 1200gs, moja Bunia wygląda jakby właśnie opuściła poligon, ale jak to mówią "kurz z drogi, motocyklistę zdobi"!
Przez Węgorzewo wspinam się pod obwód Kaliningradzki, asfalt zamienia się w porośniętą mchem trylinkę. A więc to tu jest największa dzicz polski, wyludnione tereny popegeerowskie, żywego ducha, porozrzucane zabawki, dziwne skojarzenie z Prypeciem! Trylinka zanika i jadę już cieniutką ścieżką do drogi 591, docieram do miejscowości Rutka, która jest już opisana rosyjską tablicą, szlaban i nie ma przejazdu, to jest właśnie dokładność mojej mapy!
Zawracam i widzę pędzącą Pandę 4x4 zafundowaną dla krajów strefy Schengen, lizak i halt. I się zaczęło... "A po co ta kamera, czy ma Pan aparat, czy robił Pan zdjęcia strefy nadgranicznej ( nie wolno fotografować znaków i urządzeń granicznych! mandat -500zł!), ma Pan nieważne OC" itp. Przejechałem ponad 2000km przy samej granicy kraju i Pan był zdziwiony, że nie miałem żadnej kontroli, chyba tylko on pracuje. Niestety aby sprawdzić czy nie jestem gangsterem, gwałcicielem itp. musiał jechać po kolegę, który posiada niezawodne, mobilne urządzenie do sprawdzania dokumentów, zabrał dowód i kazał czekać pod kościołem. Po 30min przyjechało mobilne urządzenie z drugim kolegą, niestety windows oraz zniszczony przez burzę nadajnik uniemożliwiły kontrolę mojej osoby. Ostatecznie rozeszło się po kościach, pogranicznik przymierzył się do motka i zaproponował inną drogę do Dzietrzychowa. Zostałem eskortowany kilka kilometrów i dalej pomknąłem szuterkiem między polami.
Niestety nie odjechałem daleko, wjeżdżając na asfalt w Dzietrzychowie, tylne koło na zakręcie wpadło w uślizg, zrobiłem obrót o 180 stopni i dalsza podróż stanęła pod znakiem zapytanie. Spadłem dwa metry od motka, zgnieciony kufer jeszcze dalej, stelaż pogięty, pogięte mocowanie, zerwane nity blokady mocowania, rozbity kierunek i leżący motek. Jestem w jakiejś dziurze, prawie 600km od domu. Jednym słowem K****! Krew się ze mnie nie leje więc podniosłem 250kg motka, wypakowałem wszystko z kufrów i skompletowałem narzędzia do naprawy. Sznurek, nożyk do tapet i kombinerki.
Po godzinie kryzysu, siedziałem już na motku i jechałem do Bartoszyc z duszą na ramieniu, czy sznurki wytrzymają ciężar i wyboje na drodze. Na nowo pojawił się problem z tylnym zaciskiem, przestały też działać grzane manetki i gniazdo zapalniczki. Miałem dojechać dziś na Hel, pozostało 300km, a była godzina 18!
Odwiedziłem jeszcze Frombork, przejechałem serpentyny nad zalewem Wiślanym, niestety zabrakło czasu na Mierzeję;/ Siódemka do Gdańska była cała zakorkowana, nie miałem już wigoru do slalomu między samochodami. Dalsza droga przebiegała bezproblemowo, oświetlona rafineria robi wrażenia !
Około 23 dojechałem do Jastarni, a tam przywitał mnie Krzysiek i Piotrek z kolegami %. Dzień pełen wrażeń został zwieńczony gwieździstym niebem nad półwyspem Helskim.
Dzień X Chill Out II
Poranek był pochmurny, na szczęście pogoda się wyklarowała i można było zrobić pranie! Camping "Draga" to luxus na tle innych w Polsce, ciepła woda 24h, pralka, ochrona i 70% młodych ludzi! Krzyśkowi udało się wypożyczyć ostatni kask z byłej wypożyczalni skuterów, był różowy i ciasny, ale to nie przeszkodziło nam w objechaniu okolicy. Przy okazji nabyłem lutownice i podstawowe wyposażenie motocyklisty czyli taśmę Patex! Niestety nie udało mi się kupić nowych klocków, za to motek został umyty i można było ruszyć do Helskiego portu w celach pokazowych i na obowiązkową fotkę!
Po powrocie zabrałem się za lutowanie kabli od grzanych manetek, a diagnoza braku zasilania w gnieździe wskazała na spalony bezpiecznik. Jeszcze tylko wymiana klocków, odpowietrzenie układu i motek gotowy na następne 2500km!
Nocny clubbing po Jastarni nie należał do udanych, na szczęście PoloPepsiCola ratowała sytuację!
Dzień XI (dystans 354km)
Lekko się nie wstawało i pobiłem chyba rekord pakowania. Zdążyłem tylko przywitać i pożegnać się z Ewelinką i pognałem pod wiatr do Jastrzębiej Góry, gdzie znajduje się najdalej wysunięty na północ punkt Polski tzw. Gwiazda Północy!
Dalej duktem leśnym przy samej plaży dojechałem do Dębek. Tam pojawiła się przeszkoda w postaci spróchniałej kładki, więc podjąłem nowy cel- jezioro Żarnowieckie. Nad śluzą spotkałem Olka i Makosa, którzy byli w trakcie misji poszukiwania zielonych skrzatów, niestety ich kajak utknął na śluzie i pojawiło się niebezpieczeństwo ataku czerwonej porzeczki. Co by to nie znaczyło, humor im dopisywał. Dostałem dożywotnie zaproszenie do obozowiska surferów na ul. Cichej 1, pogadaliśmy o życiu oraz skrzatach i popędziłem obejrzeć elektrownie wodną w Żarnowcu.
Tu padł pomysł, że odpuszczam nudne wybrzeże i kieruję się na południe objechać Kaszuby! Nie miałem dużo czasu, więc przystanków było niewiele. Pomknąłem przez Luzino, Ręboszewo do Wieżycy, trasa kręta i urozmaicona szutrami pośród zbiorników wodnych.
Potem zwiedzanie skansenu w Szymbarku, a tam najdłuższa deska świata 46,53m i dom do góry nogami. Komercha jakich mało, przynajmniej nie zapłaciłem za parkowanie motka.
Moje zainteresowanie wzbudziła następnie wieś Węsiory z Polskim Stonehenge. Więcej tutaj. Nigdy nie wierzyłem w UFO i siły pozaziemskie, tym razem stało się coś dziwnego, co zburzyło mój dobry nastrój. Mianowicie, cała moja podróż jest rejestrowana za pomocą GPS i aplikacji Endomondo, po wkroczeniu na teren cmentarzyska, oba wynalazki zwariowały! GPS wskazał iż przez chwilę byłem na pustyni w Algierii. a potem w oddalonych o 100km Mierogniewach, cała moja podróż trwała około godziny. Takich przygód się nie spodziewałem!
Chcąc uniknąć bliskiego spotkania z istotami pozaziemskimi, ruszyłem w dalszą trasę przez Lipusz, Brusy do miejscowości Swornegacie. Nareszcie spokojnie mogłem zjeść obiad, tym razem nad jeziorem Karsińskim w towarzystwie równie głodnych łabędzi;) Słońce nieubłaganie zachodziło za drzewami, szybka decyzja i wracam na wybrzeże.
Drogą 212 przez Bytów i dalej 209 przez Sławno do Darłówka, a tam w ciemnościach poszukiwanie campingu. Ostatecznie lokuje się na Róży Wiatrów, wiatr faktycznie wywiał ale obsługę i za nocleg po wielkich poszukiwaniach recepcji zapłaciłem rano.
Dzień XII (dystans 392km)
Obudziły mnie grzmoty piorunów, ciemność zalała okolicę. Szybki prysznic i pakowanie obozowiska, po przejechaniu 15km złapała mnie ulewa i zacumowałem pod wiatą przystanku. Zjadłem spokojnie śniadanie, zaplanowałem trasę, pogadałem z rowerzystami i po godzinie pojawiło się słoneczko!
Pierwszy etap trasy stricte przelotowy, wybrzeżem koło Jeziora Jamno do Gąsek, a dalej 11 do Kołobrzegu, gdzie ku radości mojego podniebienia, zatrzymałem się w Mc na lody i kawę!
Z Kołobrzegu drogą 102 pognałem do Międzyzdrojów, pokręciłem się po molo, gdzie ścisk był jak na pasterce i ruszyłem w kierunku Świnoujścia.
W drodze do latarni morskiej zatrzymałem się przy największej inwestycji w Polsce, czyli terminalu LNG, obiekt jest w trakcie budowy, a już wygląda imponująco.
Obserwując promy zjadłem obiad i wyznaczyłem trasę do punktu widokowego w Dąbkach. Zjeżdżając ze ślimaka w Lubiewie kolejny raz miałem uślizg, tym razem na oleju. Jakimś cudem utrzymałem równowagę i z jeszcze większą uwagą obserwowałem teraz nawierzchnię.
Widok na Zalew Szczeciński z Dąbek jest imponujący, dla takich chwil warto przejechać pół Polski!
Po dojechaniu do Wolina zmieniłem kierunek podróżowania na południowy, przez Zagórze zasłane dziesiątkami wiatraków, wzdłuż zalewu do Stepnicy.
Ostatnim celem tego dnia był camping Marina nad jeziorem Dąbie w Szczecinie. Wcześnie pokręciłem się jeszcze po centrum miasta pełnym motocykli! Nie spodziewałem się, że Szczecin jest taki piękny!
Na campingu okazało się, że jestem jedynym Polakiem! Reszta to emeryci z całej Europy, pozamykani w swoich wypasionych camperach. Przynajmniej było czysto, rzekłbym nawet, luksusowo!
Dzień XIII (dystans 380km)
Słoneczny poranek zawsze napawa optymizmem! Pierwszy cel- Cedynia! Droga z Ognicy, przez Krajnik i Piasek, okazała się malowniczą, pustą alejką pośród drzew.
Jadąc cały czas wzdłuż Odry docieram do cmentarza wojennego w Siekierkach, na którym spoczywają żołnierze polegli podczas forsowania Odry w 45 roku.
Jadąc przez większe mieściny, zastanawiałem się czy jestem w Polsce czy już w Niemczech. Na ulicach same niemieckie blachy, banery na sklepach w tym samym języku i tłumy białogłowych emerytów!
Kieruję się teraz na wschód do Międzyrzecza, tereny wydają się wyludnione i przytłaczające. Zwiedzam Międzyrzecki Rejon Umocniony, obecny dom 30tyś Nietoperzy, niestety z braku czasu nie schodzę do podziemnego miasta.
Dostaję telefon od siostry, że zgubiłem dowód osobisty na stacji w Pniewie. Delikatnie zdziwiony sprawdzam portfel, faktycznie go nie mam ! Z tego miejsca dziękuję kierownikowi BP w Pniewie za odesłanie dokumentu! Dalej kieruję się przez gminę Łagów do miejscowości Torzym, a potem najdziwniejszą drogą w Lubuskiem do Gubina. Wspomnianą 138 można podzielić na odcinki brukowe, szutrowe, piaskowe i wąsko asfaltowe, zakończone przeprawą promową!
Po dolocie do Gubina zaczęły się poszukiwania campingu, niestety woj. Lubuskie nie rozpieszcza w tego typu atrakcje. Musiałem dociągnąć aż do Zielonej Góry, żeby zastać zapuszczony "ośrodek wypoczynkowy", ulokowałem się na boisku do kosza i zasnąłem z nadzieją na lepsze jutro!
Dzień XIV (dystans 327km)
Z powodu deszczu lepsze jutro odkładam na potem, opakowany w przeciwdeszczewca ruszam do Zgorzelca. Po wjechaniu w dolnośląskie wychodzi słońce, miła odmiana i postanawiam przez Bogatynię odwiedzić czeskich sąsiadów.
Na czeskich serpentynach mogę sobie nareszcie wynagrodzić niepowodzenia w Lubuskim, w oddali widzę mój cel, czyli wieżę telewizyjną na górze Ještěd.
Podjazd na szczyt to raj dla motocyklistów, ciasne winkle ciągnął się przez 3km, a na szczycie czeka piękna panorama na Liberec i okolice. Przy dobrej widoczność można z tego miejsca zobaczyć Śnieżkę!
W Szklarskiej cumuję na świetnym campingu "Pod Mostem", pochłaniam mega pizzę i czekam na Sebastiana, który jedzie z Olkusza na finisz. W międzyczasie przyjeżdżają chłopaki z Kalisza na trampkach i robi się mały zlot. Za sprawą burzy i złapanego kapcia, Sebastian dolatuje późnym wieczorem. Jak dobrze, że w monopolowym sprzedają czeskie piwo!
Dzień XV (dystans 350km)
Poranek mieliśmy zacząć od załatania dętki w kole Sebastiana, jednak szkoda nam dnia na zabawę z łyżkami i odwiedzamy najbliższą wulkanizację. Chłopaki na trampkach pomknęli do Pragi!
Z dętki, którą chcieliśmy załatać nie zostało wiele, szybka wymiana i już jesteśmy w Jakuszycach!
Sebastian chciał zobaczyć wielką dziurę w Bogatyni, więc dla urozmaicenia jedziemy krętą, czeską 290 przez Frydlant.
Zakręt goni zakręt, a widoki zapierają dech!
Zaliczamy wielką dziurę i znów przez Czechy kierujemy się do Zawidowa.
Zerkamy na Zamek Czocha i buszujemy dalej po okolicy.
Po drodze do Karpacza błądzimy w lesie, a przy Jeziorze Sosnówka zatrzymuje nas wyścig kolarski.
Wjeżdżamy do Karpacza od strony zachodniej, mijamy jeszcze ostatnich kolarzy i przejeżdżamy metę wyścigu! Obowiązkowa fotka Świątyni Wang i uciekamy z Karpacza przed czarną chmurą.
Tego popołudnia zaliczam jedną z piękniejszych tras widokowych podczas wyjazdu. Jedziemy z Kowar przez Lubawkę i Mieroszów do Głuszycy. Droga jest pusta, a okolica zachwycająca, dziesiątki zakrętów ciągnął się kilometrami! Musimy tu koniecznie wrócić.
Z Głuszycy lecimy do Kłodzka już po zmroku. Zatrzymujemy się na campingu przy samej Twierdzy Kłodzkiej, gdzie rok wcześniej mieszkaliśmy podczas zlotu f650gs.pl
Dzień XVI (dystans 575km)
Poranek przywitał nas piękną ulewą! Faktycznie dawno nie padało! Z oporem złożyliśmy mokre namioty i w drogę.
Długimi prostymi wzdłuż Jeziora Otmuchowskiego i Nyskiego zmierzamy do Głuchołaz.
Następnie Prudnik, kawałek Czech, Racibórz i jesteśmy w Cieszynie. Robimy małe zakupy, obiad z puszki, turlanie beli ze słomą i do Ustronia.
Gdyby nie setki osobówek wracających z weekendu, przelot przez Wisłę, Szczyrk i Żywiec byłby całkiem przyjemny. Na szczęście dziura w drodze 946, którą pokonaliśmy na swój sposób, pozwoliła nam pozbyć się korków!
Dojeżdżamy do Zawoi i czuję się jak w domu! Bardzo dobrze znane zakręty pokonujemy perfekcyjnie. Niestety deszcz sobie o nas przypomniał i towarzyszył do Jabłonki. Szybka sesja na ulubionej polance i mkniemy długimi prostymi do Nowego Targu.
Skierowani na objazd do Krościenka odkrywamy piękną trasę widokową nad Jeziorem Czorsztyńskim! Wjeżdżamy w czarną burzową chmurę i... HURA!!! Udało się ! W 16 dni dookoła Polski! Obowiązkowa fotka i wracamy do domu.
Prawdziwy koniec wyprawy miał miejsce w Olkuszu, po przejechaniu ponad 5100km, nie miałem dość! Wręcz przeciwnie, najchętniej zostałbym w siodle na kolejne kilka tygodni. Spanie pod namiotem, jazda w każdych warunkach pogodowych, spotkania z przypadkowymi ludźmi, zmienność krajobrazów oraz zwyczajów w danych regionach i przede wszystkim wolność, to całkiem inny sposób podróżowania, niż dotychczas. Już wiem, jak chcę spędzać w przyszłości każdą wolną chwilę, a może całe życie! Srebrny Rumak spisał się na 6! A bez szczelnych i mocnych kuferków, nie zabrałbym wszystkich, niezbędnych klamotów!
Dziękuje i pozdrawiam Wszystkich życzliwych ludzi spotkanych po drodze!
Dziękuje i pozdrawiam Wszystkich życzliwych ludzi spotkanych po drodze!
Witam:) W ta wiosnę również zrobiliśmy trasę wokół Polski. Nieco w większej odległości od granic, nieco mniej zwiedzania i więcej odpoczywania:) Dużo miejsc godnych uwagi podałeś. Pytanie czy wyszukiwałeś ich wcześniej? Było to jakoś zaplanowane dokładnie którędy będziesz jechał? U nas wszystko tak na spontana wyszło jak będziemy jechać + to że mój Daniel jakoś nie przepada za zwiedzaniem czegokolwiek więc z zazdrością patrze na obiekty które miałeś okazję zobaczyć. LwG i szerokości!
OdpowiedzUsuńCześć! Mój plan był taki, żeby jechać jak najbliżej granicy, co często wiązało się z przeprawą przez jakiś błotnisty las lub podróżowaniem po wyludnionych wioskach, o których dawno zapomniano. O miejscach które odwiedzałem, np. Stańczyki, Sobibór czy Grabarka, wcześniej już słyszałem. Reszta to dzieło przypadku i wskazówki lokalnych mieszkańców. Pod sklepem zawsze można uzyskać mnóstwo ciekawych informacji o okolicy. Nie używałem żadnej nawigacji, nie wiedziałem gdzie danego dnia dojadę, szukałem na mapie tylko krętych i cienkich dróżek ;)Dziś patrząc na trasę jaką pokonałem, sam się dziwie jak to zrobiłem ;p Gdy zachodziło słońce, zaczynałem szukać noclegu, czasem było ciężko, ale to jest właśnie przygoda! btw Ja odpoczywam, gdy jestem w siodle ;D
UsuńPozdrawiam i może kiedyś uda się spotkać na trasie ! Często latamy w okolicy Tatr!
Nasza trasa wyglądała tak: http://joannacora.fotolog.pl/sobota30czerwca-2012,2323467,komentarze.html Zdecydowanie krótsza wyprawa i mniej obszerna ale w porównaniu do Ciebie to mało widzieliśmy:) Właśnie tak chciałabym podróżować: bez GPS-u tylko ze wskazówkami lokalnych mieszkańców. No i mój marudna jakoś niezbyt chętnie chce się zatrzymywać żeby zrobić zdjęcia w ciekawych miejscach - liczy na to że trafię z ręki.. ehhh. W okolicy Tatr też często śmigamy ale od ej słowackiej strony: http://joannacora.fotolog.pl/79902,kategoria.html
OdpowiedzUsuńMoże na wiosnę jakiś wspólny wypad? My często jeździmy tak na weekend z namiotem i nocujemy na dziko:)
Ja nie jestem w stanie sobie odmówić ciekawego kadru;p Kompromisem okazała się kamerka ;) Ja trochę żałuję, że nie zjeżdżałem w głąb Polszczy, ale to już temat na kolejne lata;)W najbliższym czasie poszukam natchnienia w Waszej wyprawie, po fotkach widzę, że było równie ciekawie ;D Słowacka strona jest nam znana i lubiana, więc chętnie w jakiś weekend połączymy siły;)
OdpowiedzUsuńWitam!tak średnio 10 razy w miesiącu wchodzę i odpalam filmik -jest super!!super realizacja połączona z świetnym podkładem muzycznym -mistrzostwo!! Czy można wiedzieć co to za utwór muzyczny ??
OdpowiedzUsuńDzięki!
OdpowiedzUsuńMuza to Intro - The XX
dzięki!!a i choć późno nie odmówię sobie obejrzenia filmiku jeszcze raz :) mieszkam w Gostyniu (wielkopolska) - jeśli kiedykolwiek będziecie przejeżdżać/nocować przez to miasteczko to dajcie znać !!:)- Marcin -608612025
OdpowiedzUsuńWitam.
OdpowiedzUsuńSuper wyprawa i tez taka na sierpien planuje, wlasnie zakupilem Transalpa w tym celu. Pytanie odnosnie kurfrow. Smieszne jest ze na twojego bloga trafilem wlasnie z ogloszenia kufrow, a teraz nie moge ich znaleźć. Dodatkowe pytanie to jak je zamontowac? Po prostu srubami do stelarzy? Jestem nowy w temacie turystyki motocyklowej i dopiero szykuje sprzet wiec wszelkie wskazowki beda mile widziane.
Dziekuje,
-Slawek.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńSuper wyprawa! W tym roku wybieram się z kolegą (oboje 15 lat:) z Łodzi nad Bałtyk, a konkretnie do gdańska.
OdpowiedzUsuńZachęcam do śledzenia naszej strony http://motonadbaltyk.jimdo.com
i naszego profilu na facebooku https://www.facebook.com/pages/Motorowerami-nad-Morze-Ba%C5%82tyckie-2014/262911423869034
Pozdrawiam i czekam na kolejny filmiki z wypraw :)
Cześć, powiedz mi przyjacielu czy przejazd z Jaworek do Rytra jest legalny, nie ma żadnych zakazów itp?
OdpowiedzUsuńWitam. Jakim aparatem zrobiles te piekne zdjecia?
OdpowiedzUsuń